niedziela, 14 października 2012

A pan piesek byl chory...

Życie można porównać do fabuły książki. Jest to ciąg zdarzeń przyczynowo-skutkowy. Wszystko posiada swój cel i brnie w kierunku punktu kulminacyjnego, gdzie wszystko ma możliwość przybrania najmniej spodziewanego scenariusza. Zakładając w ogóle istnienie przypadku, powiem jedynie, iż jest on niewielkim ziarnem, pośród wszystkich, olbrzymich płaszczyzn naszego życia. Ostatnie dni uświadomiły mi, że naszym losem nie ma prawa rządzić przypadek, a idealnie układające się przeznaczenie, mające później swoje odzwierciedlenie w tym pozytywnym biegu naszego życia. 
-Ola, Lara jest chora – dobiegło do moich uszu środowego popołudnia. Rzeczywiście, wydarzenia w moim umyśle zaczęły składać się w logiczną całość. Przedwczoraj psina wydawała się nieco osowiała, każdą minutę spędzała przy moim łóżku, gdzie i ja leczyłam swoje boleści. Następnego dnia rano zebrało jej się na wymioty i spowiła panele kilkoma żółtymi plamami wymiocin. Nie przeczuwałam zagrożenia, sądziłam, iż może to być zwykłe osłabienie. Przecież ludziom też się zdarza i nie wybieramy się do lekarza za każdą słabością.  Ostatnio zaniedbaliśmy terminy odrobaczania. Raz nie zostało to wpisane do książeczki, nie wiem, jakie okoliczności spowodowały, że tak się stało, ale abstrahując od być może mojej sklerozy, termin odrobaczania był kluczowy w całym tym wydarzeniu. Od tygodni chodziłam za rodzicami i mówiłam, że Lara zaczęła saneczkować, więc z pewnością ma robaki. Rodzice, jak to rodzice. Odkładali wizytę na możliwe najpóźniejszy czas, tłumacząc się obowiązkami. Jak dobrze, że nie ulegli moim prośbom, bo to mogłoby zaważyć nawet o życiu Lary.
Podczas porannego spaceru i załatwiana potrzeb, tata zauważył te pasożyty(wiadomo, w jakich okolicznościach) i przerażony ich rozmiarami szybko udał się do weterynarza.
Nasza ustronie umiejscowiona lecznica „Amicus” mieści się na sąsiednim osiedlu. To miejsce, do którego Lara w połowie drogi zaczyna zapierać się łapami i protestować. „Ja dalej nie idę”. Bywa, że muszę chodzić okrężną drogą albo przekupywać ją zabawkami czy przysmaczkami, aby weszła do środka. Podczas wizyty weterynarz zaproponował tacie sezonowe badania krwi, zważywszy, że jest teraz okres zachorowań na różne dolegliwości powodowane kleszczami. Nie wiem, komu mam dziękować, że przeprowadzono te badania. Wynik: Zakażenie krwi poprzez kleszcza. Piroplazmoza. Ku mojemu zdziwieniu tak właśnie wyglądała diagnoza. Nie wiem czy nie wpisanie powszechnej nazwy – babeszjozy – było spowodowane chęcią zaprezentowania swojego zasobu słownictwa czy też nastraszenie opiekuna nieznaną dotąd nazwą choroby. W każdym bądź razie Lara otrzymała zastrzyk, po którym była wręcz ledwo żywa oraz zakaz podawania pokarmu przez ten dzień. Po wysłuchaniu relacji z wizyty, pociekły mi łzy. Doskonale wiedziałam, jaki wyrok oznacza zarażenie kleszczem, zwłaszcza, iż w mojej rodzinie kilku psom zdarzyło się to przechodzić. Niewiele przypadków skończyło się powrotem do zdrowia, a nawet życia. Uspokoiły mnie tylko słowa, że jest to słabe stadium. Trafiliśmy do weterynarza w idealnym momencie. Wcześniej, choroba nie zostałaby wykryta, a przecież wiemy jak długo może ciągnąć się zarażenie. Później, mogłoby to nas kosztować życiem psa. Najcenniejszej istoty, z jaką obecnie żyję. I rzeczywiście, już wieczorem Lara zaczęła przybierać cechy istoty żyjącej, a wręcz bezczynny niebyt odegnała hen daleko. Dzisiaj, po kilku dniach gehenny, którą przechodziliśmy mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że na reszcie jest dobrze.


To wydarzenie dało mi dwie ważne lekcje. Pierwszą, że nie istnieją zbiegi okoliczności, ani przypadki. Wszystko, co nam się przytrafi, jest zapisane gdzieś w księdze losu. Zarówno te dobre, jak i złe doświadczenia. Ale każde niosą za sobą niezmiernie ważną puentę. Wolę nie myśleć, co mogłoby się stać, gdyby rodzice ulegli moim prośbom i udali się z nią kilka tygodni temu. Zanim zauważylibyśmy skutki choroby, mogłoby być za późno. Mimo dokładnego i regularnego przeglądania sierści oraz głaskania Lary, nie dostrzegłam na jej skórze żadnego kleszcza. To również miało swój cel. Jeśli na gołe oko nie widać zagrożenia, nie znaczy to wówczas, że ono nie istnieje. No i druga lekcja – pilnujmy zabezpieczania psiaków przed pasożytami! :)

niedziela, 5 sierpnia 2012

Urodziny

Moi drodzy, Lara kończy dzisiaj 3 lata! :) 

środa, 20 czerwca 2012

Poczet psich rasowców


Wystawy są miejscem gromadzenia się miłośników psów z danego rejonu, miasta, kraju, bądź też w zależności od rodzaju – wystawców i uczestników z całego świata. Największą wystawą, mianowaną nazwiskiem założyciela, jest coroczna wystawa Crufts w angielskim Birmingham. Kilkakrotnie gościłam w tym mieście, jednak ironią losu – nigdy, kiedy odbywało się największe i najbardziej spektakularne widowisko w świecie kynologii. Mam nadzieję, iż wkrótce to ulegnie zmianie. Do wyjazdu zamierzałam się w bieżącym roku, jednak okazało się niewypałem. Cóż, nie będę teraz żałowała, choć doskonale wiecie jak długo potrafię opłakiwać swoją porażkę.

10 czerwca na stadionie START w Lublinie odbyła się XLVIII krajowa wystawa psów rasowych. Uczestniczyło w niej 780 czworonogów, reprezentując 155 ras. Poza wyborami najwspanialszych psich osobników główną atrakcją były pokazy agility i dog frisbee. A dla zakupoholików – stragany z artykułami zoologicznymi. Nie zabrakło też apetycznie pachnących gofrów, naleśników i innych łakoci dla głodnych i wycieńczonych właścicieli. Fakt, faktem – ceny były wprost kosmiczne, lecz wszystko, co kupi i zje się poza domem zawsze smakuje inaczej. Wystawy psów są też prawdziwą okazją dla fotografów. Niemal, co druga osoba dysponowała znakomitej jakości lustrzanką i szeroką gamą obiektywów. Przyznam, iż głupio czułam się stojąc z moim niewielkim Canonikiem wśród fanatyków fotografii z niebanalnym sprzętem. Oczywiście, nie można porównać niewielkiej, krajowej wystawy z kilkudniową, międzynarodową. Jednak nawet ta, sprawia na mnie ogromne wrażenie, choć nie tak wielkie, jak za pierwszym razem. Muszę przyznać, że kiedyś uważałam wystawy za drętwe, sztywne i sztuczne widowisko dla wypucowanych psów i obsesyjnych ludzi. Ach, jak bardzo się myliłam. Trzeba na własne oczy zobaczyć, aby móc przystąpić do jakiejkolwiek oceny. Teraz dałabym się pokroić za udział w wystawie. :)














Uczestniczenie w wystawie obudziło we mnie zapał, pozwoliło ponownie odkryć mi, co naprawdę sprawia mi radość i dlaczego tak bardzo kocham kynologię. Szkoda, że z dnia na dzień, żyjąc codzienną rutyną powoli zatracam się w moich pasjach. Smutne, lecz prawdziwe. Jeżeli nie pielęgnujemy swojej miłości, z czasem traci ona sens. Bo o uczucia należy dbać w szczególności. Dlatego też właśnie, nie chcę więcej pozostać bierna wobec mojej największej, życiowej pasji. Zamierzam włączyć się do lubelskiego ZK i postarać się, chociaż o asystowanie przy wystawach, a jeśli nie zabraknie mi zapału, zacząć powoli myśleć o wystawianiu. Wielokrotnie dowiodłam sobie, że jeśli czegoś chcę, jestem w stanie to osiągnąć. Zawsze przypominam sobie te słowa, kiedy formuję sobie nowy cel, czy ambicję. I choć zdarza się, że nie uniknę porażki, którą niestety bardzo źle znoszę oraz to, że zniechęca mnie ona do dalszego działania, z czasem, kiedy się z niej „otrząsam”, to ponownie wkraczam w cykl dążenia do marzeń. Brzmi jak syzyfowa praca, to prawda, ale z tą różnicą, że dzięki temu, niemal zawsze osiągamy cokolwiek. Warto mierzyć w księżyc. ;)

środa, 16 maja 2012

Tchnienie wiosny


Na wstępie pragnę dodać, żebyście nie byli oburzeni moim brakiem systematyczności. Nie mam za grosz motywacji. Można powiedzieć nawet, że żyję tylko w swoim umyśle. To w nim plączą się setki moich planów, pomysłów, a nawet wykonywanych czynności. I w miarę upływu czasu (choćby był to minimalny dystans) wszystko zanika. Niestety, myśl jest lotna.
Ilekroć mówię sobie, że to już ten czas – pora skończyć z bezczynnością, odegnać brzydkie nawyki, usiąść i po prostu skupić się na tym, co jest teraz, a nie uciekać gdzieś w głąb przeszłości, czy przyszłości jak to mam w zwyczaju, to jednak nie da się. Bardzo ciężko znoszę jakiekolwiek zmiany. Sentymentalność stanowi przede wszystkim wadę.

Wiosna to czas przebudzenia…czas, kiedy wszystko, co ospałe zimową aurą budzi się, by ponownie wkroczyć w cykl życia.
Odradzają się wtedy nasze pasje, zamiłowania. To czas radości, który naturalnie musi nastąpić po nostalgicznej i pełnej zadumy zimie. Czy ja lubię wiosnę? Rzecz jasna. Jednak dla mnie każda pora roku stanowi dopełnienie. Latem potrzebujemy tej chwili zapomnienia, oderwania się od codziennych obowiązków, radości i zabawy. Wtedy Ziemia jest młoda i beztroska. Z przyjściem jesieni wiążę się przygotowanie na powagę, dorosłość świata. Zima natomiast, kres życia i czas bliskości. Spotkałam się z określeniem, że w tym okresie świat umiera. Racja. By narodzić się na nowo właśnie wiosną. Dlatego uosabiam ją sobie z czasem dzieciństwa. Popatrzcie jak to jest doskonale skonstruowane…można porównać pory roku do życia człowieka. Tyle, że nie mamy jednak tej szansy odrodzenia się na nowo. Choć…to sporna kwestia, nawet w moim umyśle.




Pierwsze promienie słońca, ekscytacja i euforia z powodu dodatnich stopni na rtęci termometru – coś, czego jak zakładam doświadcza każdy z nas. Ja również. Bo widzicie, wiosna budzi we mnie nowe nadzieje. Mimo, że mój krytyczny zapał niemal do wszystkiego, nigdy nie opuszcza, to jednak tą porą dzieje się coś magicznego. Można to zaobserwować nawet po zachowaniu naszych czworonożnych pupili. Lara, mimo swojego wszędzie rozsiewanego optymizmu i pozytywizmu(idealnie się dopełniamy. Mój psiak, otwarty na świat i ja nieco bardziej przymknięta, że tak kolokwialnie powiem)o każdej porze roku, wiosną odnawia swoją pozytywną energię, by móc dzielić się nią ze swoją schorowaną i gburowatą pańcią. A jest warto. Bo co, jak co, ale to przede wszystkim dla niej wstaję codziennie z nadzieja na poprawę i zasypiam z myślą, że to lepsze jutro jest właśnie teraz.


Nie obiecuję nic, nie planuję, więc nie powiem Wam, o czym będę pisać w następnych postach. Moją wymówką, że piszę tak rzadko może być to, iż w to, co piszę wkładam całe swoje serce. I lepiej odezwać się raz na jakiś czas, przekazując jakieś wartości, niżeli paplać bez przerwy, ale płytko i bezsensownie.

czwartek, 26 kwietnia 2012

Wkraczajac w zycie blogera

Witam wszystkich serdecznie.

Ta chwila musiała kiedyś nastąpić, więc i oto jest ;) Zobowiązałam się do czegoś, co mam nadzieję – wyjdzie mi na dobre. Dwa blogi, poziom systematyczności powinien wzrosnąć. Obawiam się tylko, żeby nie zmalał, ale jestem dobrej myśli.

Nazywam się Ola, pochodzę z Chełma. Od najmłodszych lat moje życie kręci się wokół kynologii. Z każdym dniem rozwijam tą pasję i czekam na ten kulminacyjny punkt dorosłości, by móc spełniać się nieograniczenie.
Lecz sama nie wiem, czy do końca tego chcę. Dzieciństwo jest beztroskim i niezobowiązującym okresem, trudno jest nagle obudzić się z myślą, że wszystko dotąd będzie teraz zupełnie inne. To dojrzałość jest ważna, nie dorosłość, która szczerze mówiąc jest tylko formalnością.
Poza fascynacją tą dziedziną posiadam także niezliczoną ilość innych. Przede wszystkim felinologia, w której codziennie się odnajduję. Koty od zawsze stanowiły cząstkę mnie.
Fotografia. Mój sposób by wyrazić siebie. Pamiętam jeszcze czasy, kiedy kojarzyło mi się to tylko z przykrą koniecznością pozowania na rodzinnych zdjęciach. Będziecie mieli okazję wielokrotnie zobaczyć tutaj moje prace, więc nie ma sensu mówić więcej, bo one wszystko wam wyjaśnią.
(Para)psychologia, dajmonizm. Czymże jest ten nawias? Po prostu wygodnie mi tak pisać. Obie dziedziny są moim zdaniem fascynujące. Niewiele mogę się rozwijać w tym kierunku (szczególnie tylko psychologicznym), ale w zupełności wystarczy mi gromadzona i przeczesywana literatura oraz moje własne obserwacje. Jestem indywidualistką (odludkiem, jak kto woli), dlatego trzymając się poza towarzystwem można dostrzec zaskakujące rzeczy. Pierwsza z kategorii…tajemnicza, ekscentryczna i domniemana jak określają sceptycy.(Do których zdecydowanie nie należę. Mam duszę romantyczki.). Cóż, fakty mówią same za siebie, dlatego od pewnego czasu angażuję się w to. Ale wybaczcie, tym razem nie mam nastroju o tym opowiadać, ale przysięgam, że do tego wrócę. Wierzę też w astrologię czy też ezoterykę, ale nie bierzcie mnie za zabobonną fanatyczkę. O dajmonach też gwarantuję, że napiszę, ale tym razem możecie poznać mojego przyjaciela – Assuana, który przybiera formę pantery mglistej. (jeżeli są jakieś luki w moim życiorysie możecie odwołać się do analizy)
Literatura. Mój konik. Jestem molem książkowym, często przebywam w bibliotece czy księgarniach czyhając na nowości. Moimi ulubionymi gatunkami są powieści kryminalne, detektywistyczne, przygodowe, bądź z nutką fantasty(aby nie jest przesadnie). Aprobuję też wątki romantyczne, o ile są subtelnie wplecione w fabułę i nie stanowią głównego tematu książki. (poza kilkoma wyjątkami). Sama też tworzę. Chyba jestem typem humanisty, toteż mam do tego skłonności.
 (Starożytny) Egipt. Zakochałam się w tym kraju. Uwielbiam ich obyczaje, historie i kulturę. Zamierzam powiązać z nim swoją przyszłość, ale jeszcze nie teraz. Ogólnie, jestem wielbicielką podróży. 
Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was szeroką gamą zainteresowań, choć przysięgam, że to nie wszystko. Odpuszczę sobie resztę mniej znaczących.
Czas chyba na istotę mojego bloga. Lara przyszła na świat 05.08.2009 r. w jednym z Lubartowskich domów. Jak może wiadome, jest Golden Retrieverem. Moją ukochaną rasą. Jestem gotowa w tej kwestii spisywać całe poematy, lecz nie tym razem. Charakter ma typowy, jak przystało na osobnika tej rasy. Ale w końcu każdy zwierzak jest wyjątkowy. Lara jest bardzo pojętna. Z wielką chęcią uczy się wielu nowych rzeczy. Ćwiczymy frisbee, ale naprawdę amatorsko.
Wypadałoby zakończyć na teraz i przeprosić Was za  tak rozległe informacje. Jednak chcę byście wiedzieli z kim macie do czynienia. O mnie tym razem więcej, bo nie powinno się powtórzyć, a o Larze będzie wielokrotnie, toteż teraz tylko w kilku słowach. 

Na zdjęciu Lara.






Pozdrawiam i w razie czego, śmiało pytajcie w komentarzach.O wszystko.
Aha! Postanowiłam też pozostawić jakiś ślad kontaktowy. Oto gg, z chęcią poznam każdą osobę: 15531042.