środa, 16 maja 2012

Tchnienie wiosny


Na wstępie pragnę dodać, żebyście nie byli oburzeni moim brakiem systematyczności. Nie mam za grosz motywacji. Można powiedzieć nawet, że żyję tylko w swoim umyśle. To w nim plączą się setki moich planów, pomysłów, a nawet wykonywanych czynności. I w miarę upływu czasu (choćby był to minimalny dystans) wszystko zanika. Niestety, myśl jest lotna.
Ilekroć mówię sobie, że to już ten czas – pora skończyć z bezczynnością, odegnać brzydkie nawyki, usiąść i po prostu skupić się na tym, co jest teraz, a nie uciekać gdzieś w głąb przeszłości, czy przyszłości jak to mam w zwyczaju, to jednak nie da się. Bardzo ciężko znoszę jakiekolwiek zmiany. Sentymentalność stanowi przede wszystkim wadę.

Wiosna to czas przebudzenia…czas, kiedy wszystko, co ospałe zimową aurą budzi się, by ponownie wkroczyć w cykl życia.
Odradzają się wtedy nasze pasje, zamiłowania. To czas radości, który naturalnie musi nastąpić po nostalgicznej i pełnej zadumy zimie. Czy ja lubię wiosnę? Rzecz jasna. Jednak dla mnie każda pora roku stanowi dopełnienie. Latem potrzebujemy tej chwili zapomnienia, oderwania się od codziennych obowiązków, radości i zabawy. Wtedy Ziemia jest młoda i beztroska. Z przyjściem jesieni wiążę się przygotowanie na powagę, dorosłość świata. Zima natomiast, kres życia i czas bliskości. Spotkałam się z określeniem, że w tym okresie świat umiera. Racja. By narodzić się na nowo właśnie wiosną. Dlatego uosabiam ją sobie z czasem dzieciństwa. Popatrzcie jak to jest doskonale skonstruowane…można porównać pory roku do życia człowieka. Tyle, że nie mamy jednak tej szansy odrodzenia się na nowo. Choć…to sporna kwestia, nawet w moim umyśle.




Pierwsze promienie słońca, ekscytacja i euforia z powodu dodatnich stopni na rtęci termometru – coś, czego jak zakładam doświadcza każdy z nas. Ja również. Bo widzicie, wiosna budzi we mnie nowe nadzieje. Mimo, że mój krytyczny zapał niemal do wszystkiego, nigdy nie opuszcza, to jednak tą porą dzieje się coś magicznego. Można to zaobserwować nawet po zachowaniu naszych czworonożnych pupili. Lara, mimo swojego wszędzie rozsiewanego optymizmu i pozytywizmu(idealnie się dopełniamy. Mój psiak, otwarty na świat i ja nieco bardziej przymknięta, że tak kolokwialnie powiem)o każdej porze roku, wiosną odnawia swoją pozytywną energię, by móc dzielić się nią ze swoją schorowaną i gburowatą pańcią. A jest warto. Bo co, jak co, ale to przede wszystkim dla niej wstaję codziennie z nadzieja na poprawę i zasypiam z myślą, że to lepsze jutro jest właśnie teraz.


Nie obiecuję nic, nie planuję, więc nie powiem Wam, o czym będę pisać w następnych postach. Moją wymówką, że piszę tak rzadko może być to, iż w to, co piszę wkładam całe swoje serce. I lepiej odezwać się raz na jakiś czas, przekazując jakieś wartości, niżeli paplać bez przerwy, ale płytko i bezsensownie.

4 komentarze:

  1. Jak i obiecałam, tak i jestem. Z wielkim bananem na gębie. Rzeczywiście widać, że wkładasz w to całe *serduszko <3*. A Samuel jak zawsze się wtrąca xD Pisz dalej, w swoim tempie, ale tak bosko jak dotychczas ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiosna daje dużo szczęścia, ale także przynosi ZŁOWROGIE ROBAKI xd Ja osobiście wolę jak jest nie za zimno i nie gorąco, czyli wczesna jesień, albo wczesna wiosna i tak jest ok. Lara jak zwykle cudowna i psiak na pierwszym zdjęciu też, bo jak mniemam zauważyć do Lary podobny nie jest ;p Uwielbiam jak piszesz o.O Czekam na kolejne notki ^^
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam lato, chociaż przyznam, że chwilami mam dość słońca.
    Widać, ze w bloga wkładasz całe serdeuszko.
    Piękne zdjęcia, na drugim od końca Twój pupilek ma strasznie słodkie oczy. :)

    Ps. Zaczełam obserwować Twój blog. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ach, zapomniałam poinformować, że na przed ostatnim zdjęciu znajduje się Bary - piesek babci :)

    OdpowiedzUsuń